Problem i Rozwiązanie
Problem
Wielu z nas odczuwało samotność i lęk, czuliśmy się niedopasowani i bezwartościowi. Nasza wewnętrzna rzeczywistość wiecznie nie pasowała do tego, co widzieliśmy u innych.
Bardzo wcześnie zaczęliśmy odczuwać brak więzi z rodzicami i rówieśnikami. Staliśmy się obcy nawet dla siebie samych. Rozstroiliśmy się fantazjami i masturbacją. Ugrzęźliśmy w upajaniu się obrazami, wyobrażeniami i pogonią za przedmiotami naszych fantazji. Pożądaliśmy i pragnęliśmy być pożądani.
Staliśmy się naprawdę uzależnieni: seks z samym sobą, rozwiązłość, zdrady małżeńskie, związki oparte na wzajemnej zależności i coraz więcej fantazji. Chłonęliśmy to wszystko wzrokiem; kupowaliśmy, sprzedawaliśmy, handlowaliśmy, zdobywaliśmy i rozdawaliśmy. Byliśmy uzależnieni od intryg, pobudzenia, od tego, co zakazane. Jedynym znanym nam sposobem uwalniania się od tego wszystkiego było ponowne podejmowanie takich samych działań. “Proszę, połącz się ze mną i wypełnij pustkę we mnie!” wołaliśmy z otwartymi ramionami. Pożądając Ostatecznego Zaspokojenia, traciliśmy nasze siły, oddając je innym.
To z kolei budziło w nas poczucie winy, nienawiść do siebie, wyrzuty sumienia, pustkę i ból oraz prowadziło do ucieczki w głąb nas samych – byle dalej od rzeczywistości, byle dalej od miłości, aż do zagubienia się we własnym wnętrzu.
Nasz nałóg uniemożliwiał nam prawdziwą bliskość. Nigdy nie mogliśmy zaznać rzeczywistej jedności z innymi, ponieważ byliśmy uzależnieni od tego, co nierzeczywiste. Wybieraliśmy “chemię” – rodzaj więzi, która miała swój urok właśnie dlatego, że pozwalała uniknąć intymności i prawdziwej jedności. Fantazje fałszowały rzeczywistość, a żądza zabijała miłość.
Naszym problemem jest nie tylko uzależnienie. W wyniku jego rozwoju staliśmy się także ułomni w sferze miłości. Z obu tych powodów wciąż braliśmy od innych, aby zapełnić ziejącą w nas pustkę. Nieustannie oszukiwaliśmy się, że ten następny raz nas zbawi, podczas gdy nasze życie stopniowo z nas uciekało.
© 1989, 2001 SA Literature.
Przedruk za zgodą SA Literature.
Rozwiązanie
Przekonaliśmy się, że nasz problem ma potrójną naturę: fizyczną, emocjonalną i duchową. Uzdrowienie musiało się dokonywać we wszystkich trzech sferach.
Decydująca zmiana w naszej postawie rozpoczęła się w momencie, gdy przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni, że nałóg pokonał nas. Zaczęliśmy chodzić na mitingi i zaprzestaliśmy naszych nałogowych praktyk. Dla niektórych z nas oznaczało to koniec seksu ze sobą i innymi oraz rezygnację z nawiązywania “relacji”. Dla innych oznaczało to „odtrucie” z żądzy i powstrzymanie się przez pewien czas od seksu ze współmałżonkiem w celu zdrowienia z żądzy.
Odkryliśmy, że możemy przestać, że niezaspokojony głód nas nie zabije i że seks faktycznie jest kwestią wyboru. Pojawiła się nadzieja na wolność i zaczęliśmy czuć, że naprawdę żyjemy. Zachęceni do dalszych kroków odwracaliśmy się coraz bardziej od skupionej na seksie i naszym ego obsesji, która była źródłem izolacji, oraz zwróciliśmy się ku Bogu i innym ludziom.
To wszystko było przerażające. Nie widzieliśmy przed sobą drogi, jednakże wiedzieliśmy, że inni przeszli ją przed nami. Każdy kolejny krok na drodze rezygnowania z żądzy i powierzania się Bogu odczuwaliśmy jak skok w przepaść, ale szliśmy dalej. I zamiast zabić nas, podążanie tą drogą zabijało obsesję! Wkroczyliśmy na pełną światła, całkowicie nową drogę życia.
Wspólnota obdarzyła nas wsparciem, poczuciem zaangażowania i współodpowiedzialności – nie musieliśmy odtąd dźwigać ciężaru ponad nasze siły. Dała nam bezpieczną przystań, gdzie w końcu każdy z nas mógł stanąć twarzą w twarz ze sobą. Zamiast zagłuszać nasze uczucia kompulsywnym seksem, zaczęliśmy ujawniać korzenie naszej duchowej pustki i głodu. Tak oto rozpoczęło się uzdrawianie.
Stając twarzą w twarz z naszymi wadami, staliśmy się gotowi do zmiany. Rezygnowanie z nich i powierzanie się Bogu zniszczyło moc, którą wady miały nad nami. Poczuliśmy się lepiej, zarówno sami ze sobą, jak i w relacjach z innymi – po raz pierwszy bez naszego “narkotyku”.
Wybaczając wszystkim, którzy nas skrzywdzili, i nie krzywdząc innych, staraliśmy się naprawić nasze błędy. Z każdym aktem zadośćuczynienia coraz bardziej spadał z naszych ramion straszny ciężar winy, aż w końcu mogliśmy podnieść głowy, spojrzeć światu w oczy i stanąć w wolności.
Zaczęliśmy praktykować pozytywną trzeźwość, spełniając uczynki miłości w celu polepszenia naszych relacji z innymi. Uczyliśmy się, jak dawać – a jaką miarą dawaliśmy, taką otrzymywaliśmy z powrotem. Znaleźliśmy to, czego żaden z substytutów nie mógł nam dać. Budowaliśmy prawdziwą Więź. Wróciliśmy do domu.
© 1982, 1989, 2001 SA Literature.
Przedruk za zgodą SA Literature.